Polska nauka jest gorsza niż polscy piłkarze

O kondycji polskich uczelni wyższych z Januszem Sepiołem rozmawia Mateusz Zimnoch

 

Panie senatorze, po co nam w ogóle nowa ustawa?

Zacznijmy od diagnozy, od tego, co się w Polsce wydarzyło w szkolnictwie wyższym przez ostatnich kilka czy kilkanaście lat. Otóż doszło do eksplozji liczby szkół wyższych. Powstało dobrze ponad trzysta prywatnych szkół, rozbudowały się uczelnie państwowe, pojawiła się cała nowa grupa państwowych wyższych szkół zawodowych. Mamy więc do czynienia z rozwojem sektora publicznego i niezwykle dynamicznym rozwojem sektora prywatnego. A wszystko to dzieje się w momencie, gdy dane demograficzne wskazują, że każdego roku gotowych do studiowania będzie coraz mniej – dołek demograficzny wciąż jeszcze jest przed nami. I z jednej strony jesteśmy niesłychanie dumni, że w Polsce studiuje ponad dwa miliony ludzi, to jest cywilizacyjny skok – mamy więcej studentów, niż Słowenia ma mieszkańców! Ale gdy spojrzymy na międzynarodową pozycję polskich uniwersytetów, to dwa czołowe: Warszawski i Jagielloński, są gdzieś koło trzysta pięćdziesiątego miejsca na świecie, a więc absolutnie poniżej naszych aspiracji i wyobrażeń.

Porady prawne

Sytuacja jest więc następująca: mamy ogromną liczbę szkół, mamy wielką liczbę słabych szkół i nie mamy uniwersytetów, które uczestniczyłyby w międzynarodowym współzawodnictwie, zaliczając się do czołówki. W związku z tym coś w systemie należy zmienić, gdzieś tutaj jest patologia.

No właśnie, gdzie?

Po pierwsze, nie potrzebujemy takiej liczby miejsc na uczelniach wyższych. Szkoły wyższe oferują ich więcej, niż mamy maturzystów – a w każdym razie takich maturzystów, którzy w ogóle są w stanie podjąć studia. Po drugie, mamy szkoły wyższe, które opierają swoją akredytację przede wszystkim na tym, że zatrudniają emerytowanych profesorów, którzy w ogóle nie prowadzą już żadnej działalności naukowej. A więc model, wedle którego studia polegają na współuczestniczeniu w warsztacie naukowym profesora, jest w tym przypadku niemożliwy do realizacji. Zresztą, mamy wielką liczbę uczelni, w których w ogóle nie ma kontaktu między studentem a profesorem, gdyż wszystkie egzaminy odbywają się w drodze testów pisemnych, a zajęcia prowadzą asystenci. Dalej, mamy w Krakowie pewną szkołę wyższą, w której osoby z tytułem magistra są dziekanami! Patologii jest więc bardzo wiele, natomiast okazuje się jednocześnie, że biznes edukacyjny jest gigantyczny. Polskie społeczeństwo wspaniale odpowiedziało na zmiany cywilizacyjne, odpowiedziało zrywem edukacyjnym. Ludzie są skłonni zapłacić za studia swoich dzieci. Dzieci są skłonne zarabiać na własne studia. Problem w tym, że ich pieniądze są często nieuczciwie wykorzystywane przez... jak to ująć? Nie chcę powiedzieć: „mafię profesorską”, ale coś jest chyba na rzeczy.

I co z tym zrobi nowa ustawa?

Ustawa idzie w tym kierunku, by – po pierwsze – wzmocnić uczelnie kluczowe, gdyż potrzebujemy uczelni sztandarowych, istotnych na poziomie międzynarodowym. Po drugie, aby zdyscyplinować szkoły prywatne, które muszą zacząć dbać o swoją kadrę. Należy nie dopuścić do sytuacji, w której mamy profesorów pracujących na wielu etatach. Przypadek skrajny pracował bodaj w siedemnastu szkołach wyższych równocześnie! Szkoły prywatne muszą opierać się na swoim własnym potencjale. Po trzecie, aby przyspieszyć awanse naukowe, to znaczy – na ile to jest możliwe – zmniejszyć feudalizm polskich szkół wyższych. Po czwarte, choć to może akurat nie ustawa o szkolnictwie, ale towarzyszące jej dwie bardzo istotne ustawy o finansowaniu działalności naukowej i naukowo-badawczej. W ich wyniku powstało w Krakowie Centrum Nauki Polskiej, czyli odrębna instytucja samodzielna, niezależna od ministra, która rozdziela granty na badania naukowe. I trzeba przyznać, że pula tych grantów jest bardzo znacząca. Nagle się okazało, że wpłynęło mnóstwo zgłoszeń. Jest to bardzo ważne, gdyż skuteczność polskich naukowców w pozyskiwaniu środków europejskich jest porównywalna do skuteczności polskich klubów piłkarskich startujących do ligi mistrzów.

Obecnie polska nauka jest słabsza, niż polscy piłkarze. Jest to bardzo wyraźnie widoczne w międzynarodowych porównaniach. Liczba patentów, liczba zdobywanych grantów… Tak dłużej być nie może. Nowa ustawa, przy wielkich oporach środowiska naukowego, właśnie tych kilku bolesnych obszarów dotyka.

Oporach środowiska naukowego?

Tak, w Polsce to środowisko wciąż nie jest gotowe choćby do tego, by uznać, że mamy pięć czy sześć flagowych uczelni, które powinny być finansowane lepiej niż pozostałe. Tak jest na całym świecie, praktycznie każdy z krajów ma kilka uczelni traktowanych w sposób szczególny, które są dla niego wielkim zasobem i wartością. Ale w Polsce solidarność zawodowa profesorów na to nie pozwala. Dlatego poszliśmy w kierunku ośrodków doskonałości. Na każdej uczelni jest grupa instytutów albo wydziałów, która należy do pierwszej ligi, do swoistego topu. Oczywiście, są uniwersytety, które mają takich ośrodków wiele, a są takie, które mają jeden. Jednak sami rektorzy tych szkół wiedzą, że gdyby miały się one stać elitarnymi uniwersytetami, niezbędne byłoby ograniczenie liczby studentów. To pociąga za sobą konieczność zwolnienia części kadry naukowej, co sprawiłoby, że obecni rektorzy nie zostaliby wybrani na swoje stanowiska na kolejną kadencję.

 

Rzeczywiście, to dosyć zawiły problem etyczny. Ja jednak chciałbym wrócić do samej ustawy. W ocenie szkół wyższych przyjmuje ona perspektywę w dużej mierze ekonomiczną. Dalsza kariera absolwentów ma być istotnym wyznacznikiem jakości kształcenia danej uczelni. Kryje się tu sprzeczność: z jednej strony chcemy, by czołówka uniwersytetów kształciła elity, z drugiej jakość tego kształcenia mierzymy miarą pragmatyczno-zawodową. A gdzie wartość, którą jest sama edukacja?

Nie, to chyba jakieś nieporozumienie. Oczywiście to, gdzie trafiają absolwenci poszczególnych szkół jest niezwykle istotne, ale to nie jest kryterium podstawowe. Edukacja ma wartość autoteliczną i nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Nawet badania pokazują, że ludzie z wyższym wykształceniem żyją dłużej i zdrowiej, a dobrze wykształcone matki lepiej wychowują dzieci.

Na pewno nie jest tak, że wszystkie uczelnie są równe. Kryterium zawodowe jest istotne, ale najważniejsza jest liczba cytowań, patentów – uczelnie, które wypadają pod tym względem najlepiej, powinny otrzymywać specjalne finansowanie.

A te uczelnie, które świetnie przyuczają do zawodu, ale wypadają beznadziejnie pod względem cytowań?

Były czasy, gdy studiowało trzy, pięć, siedem procent polskiej młodzieży danego rocznika. Dzisiaj studiuje około pięćdziesiąt, czasem nawet więcej. Nie wszyscy są intelektualnie gotowi do kontynuowania takich samych studiów i naprawdę potrzebujemy zróżnicowanej oferty. Konieczne jest zapewnienie studiów na najwyższym poziomie już w samym swoim przebiegu zbliżonych do pracy naukowej, ale potrzebujemy także studiów, które po prostu przygotowują do zawodu i rozwiązują tę wielką frustrację, która coraz częściej dotyka młodych ludzi. Studiują sobie pięknie brzmiące kierunki, niekiedy bardzo abstrakcyjne, ale później w zderzeniu z rynkiem pracy ponoszą porażkę.

Polska nie jest mocarstwem i oferowanie nie wiadomo ilu studiów doktoranckich, podyplomowych o problemach geopolitycznych Chin albo Ameryki Południowej nie ma najmniejszego sensu. Oczywiście, jeżeli kogoś na to stać i chce mieć taką rozrywkę, to proszę bardzo, natomiast jeżeli mówimy o studiach, które są finansowane z budżetu państwa, to nie można zgotować ludziom życiowego rozczarowania. Proszę zwrócić uwagę, że w większości przypadków szkoły prywatne oferują te kierunki studiów, które wymagają od nich najmniejszych nakładów finansowych: zarządzanie i marketing, pedagogika, doradztwo w biznesie – tu nie potrzeba laboratoriów, specjalistycznego sprzętu badawczego, wystarczy sala wykładowa. Tylko ile mamy w Polsce firm, które potrzebują nowych menadżerów?

Rzeczywiście, niewiele, ale zbaczamy w stronę gospodarki. Wracając zatem do oporności środowisk profesorskich, czy są równie oporne w pozostałych wymienionych przez Pana kwestiach? Choćby w kwestii ograniczenia wieloetatowości?

To chyba pytanie retoryczne?

Cóż, trudno się gronu profesorskiemu dziwić. Przecież uczelnie prywatne oferują zdecydowanie lepsze warunki finansowe. Obawiam się, że pomysł ograniczenia wieloetatowości skończy się tym, iż publiczne uniwersytety stracą z przyczyn materialnych najlepszą kadrę.

Tego bym się nie obawiał. Ja się bardziej martwię , że powstaną różne fikcje, że będziemy mieli szkoły prywatne w ogóle pozbawione kadry lub posiadające jedynie kadrę emerycką. Wydawało się kiedyś, że najlepszym wyjściem byłoby zapewnienie równego startu: wszyscy studenci płacą czesne, a ponieważ płacą wszyscy, to nie jest ono wysokie. Politycznie jest to jednak nie do przeprowadzenia, nie ma partii politycznej, która byłaby gotowa poprzeć wprowadzenie powszechnego czesnego.

Polska konstytucja.e-prawnik.pl" title="konstytucja" >konstytucja gwarantuje bezpłatne studia wyższe. No więc jeśli je gwarantuje, to szkoły prywatne muszą nakładać czesne i to dość wysokie. Mają bardzo dużą konkurencję, pytanie, czy są w stanie ściągnąć lepszą kadrę. I tu wracamy do pańskiego pytania: jeśli jest takich szkół trzysta, to nie mogą, bo nie ma tylu dobrych naukowców. Pięć, sześć, jak najbardziej. Ale przecież już teraz mamy kilka szkół prywatnych, które są znacznie lepsze, niż większość polskich uniwersytetów – nie ma nic złego w tym, by tworzyły własną, wykwalifikowaną kadrę. Problem nie polega na tym, że mamy uczelnie państwowe i prywatne. Polega na tym, że mamy w Polsce morze bardzo słabych szkół, które oszukują młodzież.

Skoro jesteśmy przy temacie czesnego, to nie da się pominąć kwestii, która była najbardziej rozdmuchana medialnie – problemu płatnego drugiego kierunku. To naprawdę była potrzebna decyzja?

Ja sam studiowałem drugi kierunek po trzecim roku równolegle. Gdyby wtedy był on płatny, to absolutnie nie mógłbym sobie na to pozwolić, więc doskonale rozumiem niechęć studentów do tego zapisu. Natomiast pamiętam, że byli też tacy wieczni studenci, którzy studiowali już piąty, szósty kierunek, przenosili się, nie kończyli jednego, zaczynali drugi, więc to oczywiście było nadużycie i płatność za drugi kierunek ma ograniczyć tego typu praktyki.

Musimy spojrzeć na rzecz w pewnym kontekście. Kiedy ja studiowałem, a było to dawno, uczelnie miały bardzo sztywne programy ustalane przez ministerstwo – indywidualne traktowanie studiów było właściwie niemożliwe. Teraz mamy sytuację, w której uczelnie wyższe dają większą możliwość kształtowania indywidualnego profilu studiów. Mamy choćby MISH, gdzie obowiązkiem jest zaliczanie przedmiotów z różnych wydziałów. Wdrożenie procesu bolońskiego pozwala uzyskiwać punkty za bardzo różne zajęcia. Rosną możliwości zindywidualizowania ścieżki studiowania. Oczywiście, student musi zdać jakiś pakiet egzaminów, ale nie jest już trzymany jak w szkole. Pytanie więc, czy ten drugi kierunek rzeczywiście jest konieczny. Jeśli jest on związany z podstawową działalnością studenta, to można go niejako wpleść w kierunek pierwszy, tworząc indywidualną formę studiów. Ale jeśli ktoś nagle stwierdzi, że oprócz studiów na politechnice chce się zajmować muzykologią, to jest już kaprys. Bez procesu bolońskiego i indywidualizacji toku studiów płatny drugi kierunek byłby bolesny…

Na MISH-u na Uniwersytecie Jagiellońskim limit miejsc wynosi trzydzieści. Ja sam studiuję na kierunku humanistycznym i przedmioty obieralne stanowią może pięć procent ogółu programu studiów. Z rozmów ze znajomymi wiem, że na innych kierunkach wcale nie jest lepiej. To gdzie ten proces boloński i indywidualizacja?

Cóż, nie wszystko da się osiągnąć od razu. W tej chwili ważne jest działanie oddolne studentów, którzy powinni zmuszać swoje wydziały do łamania tej nieuzasadnionej kostyczności. Oczywiście, studia międzywydziałowe są ekskluzywne, jest tam konkursowy egzamin, są to są studia kosztowne, gdyż każdy ma opiekuna naukowego, ale przecież dawniej tak studiowali wszyscy! Kiedy czytamy, że jakiś myśliciel studiował prawo, filologię, filozofię i historię, to nie oznacza, że równolegle studiował cztery kierunki, lecz że dobierał odpowiednie przedmioty w toku normalnych studiów. Podobnie rzecz wygląda na poziomie międzyuniwersyteckim: dziś przejście z jednej uczelni na drugą bywa bardzo skomplikowanym przedsięwzięciem. Dawniej przenoszenie się między uniwersytetami było standardem. Ale wszystko idzie w dobrym kierunku, mamy różnego rodzaju wymiany, Erasmusy, MOST-y… Wydaje mi się zresztą, że uczelnie mają na tyle liczną kadrę, że ten model studiów jest całkiem realny. A MISH? To był eksperyment, myślę, że udany, wiec trzeba go powielać.

 

Janusz Sepioł – polski polityk, architekt, historyk sztuki, były Marszałek Województwa Małopolskiego. Związany z Platformą Obywatelską. Od 2007 roku senator.

 

Mateusz Zimnoch - Student dziennikarstwa i komunikacji społecznej oraz filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Redaktor miesięcznika „Znak”, zastępca redaktora naczelnego magazynu „Spectrum”. Zawodowo zajmuje się marketingiem i PR, naukowo – współczesną twórczością reportażową i filozofią sztuki.

 

źródło: Magazyn Spectrum

www.magazynspectrum.pl


Zespół
e-prawnik.pl

Skomentuj artykuł - Twoje zdanie jest ważne

Czy uważasz, że artykuł zawiera wszystkie istotne informacje? Czy jest coś, co powinniśmy uzupełnić? A może masz własne doświadczenia związane z tematem artykułu?


Masz inne pytanie do prawnika?

 

Komentarze

    Nie dodano jeszcze żadnego komentarza. Bądź pierwszy!!

Potrzebujesz pomocy prawnej?

Zapytaj prawnika