Od Megaupload do ACTA - czy to już rzeczywiście 'Rok 1984' Orwella?
Od piątku w sieci wrze na temat porozumienia ACTA jak i zamknięcia największych stron archiwizujących pliki – Megaupload oraz Megavideo. Temat jest gorący i poruszany przez wiele serwisów – nie do końca jednak wiadomo co jest treścią dokumentu ACTA i jak ma przebiegać jego wprowadzanie w życie.
Z wielu źródeł można się dowiedzieć, że ACTA to pakt międzynarodowy, którego celem jest ochrona własności intelektualnej oraz przeciwdziałanie podróbkom dostępnym w sieci. Wiele kontrowersji budzi sama procedura przygotowania dokumentu w sposób bardziej niejawny niż jawny ale i to jak dokument miałby być podpisany przez polski Rząd. Czy dokument ten rzeczywiście stwarza zagrożenie dla internautów? Czy ma bezapelacyjnie negatywne skutki? Czy rzeczywiście ogranicza wolność słowa?
Z jednej strony ACTA ma słuszne zadanie do zrealizowania – ograniczyć piractwo w sieci. Wprowadzenie dokumentu ma na celu wyeliminować naruszanie praw autorskich twórców przez możliwość wprowadzania do internetu jak i ściągania filmów i muzyki. Z punktu widzenia polskiego prawa nielegalne jest udostępnianie materiałów, do których nie posiada się praw autorskich. De facto jeśli więc tylko ściągamy filmy czy też muzykę na własny, domowy użytek, takie działanie jest legalne. Jeśli jednak ściągając film czy muzykę jednocześnie udostępniamy innym możliwość pobierania od nas plików do których nie posiadamy praw autorskich, naruszamy już prawo i podlegamy odpowiedzialności karnej. Przykładem takiego działania może być popularny „osiołek”, który umożliwiał pobieranie ale i udostępnianie (wymianę) plików.
Niestety, ACTA nie stanowi nic o dozwolonym użytku – nie ma w dokumencie tym takiego pojęcia. Co więcej – ACTA nie wyjaśnia do końca czym jest naruszenie praw autorskich – czy należy pojęcie to traktować bardzo szeroko (np. czy będzie nim skopiowanie linku z artykułem do którego nie mamy praw autorskich) czy też wąsko (posiadanie nielegalnych kopii utworów)? Aktualnie przecież nadal wiele wątpliwości budzą zapisy istniejącej ustawy o ochronie praw autorskich – nadal pojawiają się spory co należy uznać za naruszenie praw autorskich – co więcej, co należy uznać za utwór (!).
Nie jest więc w tym momencie jasne jak Państwo zamierza rozwiązać ten problem – dokument po ratyfikacji stanie się obowiązującym w Polsce prawem – pojawi się więc problem jak go stosować w powiązaniu z istniejącymi zapisami ustawy o ochronie praw autorskich i praw pokrewnych a prawnicy będą mieli ręce pełne pracy.
Wiele wątpliwości budzi następujący zapis umowy:
Art. 27 ust. 5
Strona może, zgodnie ze swoimi przepisami ustawodawczymi i wykonawczymi, zapewnić swoim właściwym organom prawo do wydania dostawcy usług internetowych nakazu niezwłocznego ujawnienia posiadaczowi praw informacji wystarczających do zidentyfikowania abonenta, którego konto zostało użyte do domniemanego naruszenia, jeśli ten posiadacz praw złożył wystarczające pod względem prawnym roszczenie dotyczące naruszenia praw związanych ze znakami towarowymi, praw autorskich lub pokrewnych i informacje te mają służyć do celów ochrony lub dochodzenia i egzekwowania tych praw. Procedury są stosowane w sposób, który pozwala uniknąć tworzenia barier dla zgodnej z prawem działalności, w tym handlu elektronicznego, oraz, zgodnie z prawodawstwem Strony, zachowuje podstawowe zasady, takie jak wolność słowa, sprawiedliwy proces i prywatność.
W zapisie tym upatruje się bowiem prawo do ingerencji w prywatność internautów, pozwalając na ściganie tych, którzy w sposób domniemany naruszyli prawa autorskie i prawa pokrewne. Wprawdzie w przepisie tym wskazuje się na zgodność działania z procedurami istniejącymi w danym państwie, jednakże bez odpowiedzi pozostaje pytanie jak należy traktować naruszenie praw. Czy naruszeniem będzie także posiadanie takich materiałów? Gdzie nasz chroniony dozwolony użytek?
Jak wynika z definicji towarów pirackich chronionych prawem autorskim w umowie, są nimi:
Towary będące kopiami stworzonymi bez zgody posiadacza praw lub osoby przez niego należycie upoważnionej w kraju wytworzenia i które są wytworzone bezpośrednio lub pośrednio z przedmiotu, przy czym wytworzenie takiej kopii stanowiłoby naruszenie prawa autorskiego lubprawa pokrewnego zgodnie z prawodawstwem kraju, w którym wykorzystano procedury określone w rozdziale II (Ramy prawne dla dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej).
Z definicji tej wynika, że naruszeniem prawa byłoby wytworzenie takiej kopii – nie jej do końca jednoznaczne czy posiadanie także. Co w takim razie z wprowadzeniem kopii do sieci? Co z posiadaniem? Ogólna definicja naruszenia z jednej strony rozumiana jest dość szeroko, z drugiej jest na tyle wąska, że budzi więc wątpliwości. Niezależnie od tego na naruszającego mają być nałożone zarówno obowiązek naprawienia szkody oraz odpowiedzialność karna (pozbawienie wolności i kary pieniężne).
Cała afera wybuchła po decyzji Rządu o zgodzie na podpisanie umowy i zamknięciu Megaupload i Megavideo i de facto uniemożliwieniu pobierania nielegalnych treści – najbardziej zainteresowani stali się więc rzeczywiście łamiący prawo bądź pewne zasady moralne i etyczne – nie zapłaciłem za utwór – nie mam prawa z niego korzystać.
Pozostaje także pytanie co z tymi, którzy na Megaupload archiwizowali swoje prywatne materiały – czy pozbawienie ich materiałów nie narusza ich praw do własności? Przecież na zamkniętym portalu archiwizacyjnym konta miało wielu użytkowników, którzy przechowywali na nich swoje prywatne materiały? Kto tym osobom wynagrodzi ich straty?
Jedno jest pewne – jeśli dokument zostanie podpisany przez inne kraje, znikną zapewne inne serwisy archiwizujące pliki. Tak będzie z pewnością i z rapidshare jak i w polskim filestube. Dobrą radą dla wszystkich jest więc zachowanie na prywatnych nośnikach wszystkich swoich materiałów zgromadzonych na tych serwisach, aby pewnego dnia nie obudzić się w innej rzeczywistości internetowej, pozbawionym rodzinnych filmów archiwizowanych w sieci.
Przyjęcie umowy wynika głębokiej analizy problemu, tego jakie rzeczywiście skutki będzie miała ta okoliczność nie tylko dla internautów ale także dla istniejących aktów prawnych, ich interpretacji jak i postępowania w ewentualnych sprawach wszczętych ze względu na przyjęcie rozwiązań umownych.
Tymczasem tzw. Anonimowi (Anonymous) blokują prawdopodobnie strony internetowe Sejmu i Rządu i Prezydenta – Rząd zaprzecza jednak takim doniesieniom. Czyżby czekała nas wojna w sieci?
e-prawnik.pl
Skomentuj artykuł - Twoje zdanie jest ważne
Czy uważasz, że artykuł zawiera wszystkie istotne informacje? Czy jest coś, co powinniśmy uzupełnić? A może masz własne doświadczenia związane z tematem artykułu?